never ending stories

Zuzanna Marczyńska

Zuzanna Marczyńska

Reportaż z narodzin. Maksymilian Jan.

Co tu dużo mówić. Od dawna marzyłam o tym, bym móc uczestniczyć w porodzie jako fotograf-reportażysta. Swój pierwszy poród miałam za sobą i choć był on daleki od ideału pod wieloma względami – wiedziałam, że chciałabym doświadczyć cudu narodzin również z innej strony. Pięknie się złożyło, bo Maja z kolei marzyła o tym, bo ktoś jej poród uwiecznił na fotografiach.
Kiedy 11 maja, ok. godziny 21.00 Grzegorz zadzwonił do mnie, że chyba coś się szykuje, ale nie muszę się spieszyć, bo prawdopodobnie trochę potrwa – nie posłuchałam go i niemal natychmiast wsiadłam w auto. W końcu do szpitala miałam ok 25 min drogi. Jak się okazało – rzeczywiście spieszyć się nie musiałam, bo Maja ostatecznie urodziła dopiero 50 minut po północy, czyli już następnego dnia :)
Z perspektywy czasu chyba każdej kobiecie mogę życzyć takiego porodu. Nasza położnica (;)) spisała się świetnie, była wyciszona, skoncentrowana i spokojna. Nie krzyczała ani trochę (z mojej strony pełen szacun, bo ja darłam się na cały szpital :), ale na pewno bardzo pomogło jej doświadczenie i świadomość tego, co ją czeka, ponieważ był to już jej trzeci poród. Przez większą jego część normalnie rozmawiałyśmy pomiędzy skurczami, choć Maja podobno nic z tego nie pamięta :) Pierwsza część porodu przebiegła nam w nocnym spokoju i ciszy, przy przygaszonych światłach, ponieważ oprócz Mai nikt inny nie rodził i cała sala porodowa była do naszej dyspozycji.
Z punktu widzenia fotografa – reportażysty schody zaczęły się w drugiej fazie porodu, która de facto była bardzo szybka. Ni z tego, ni z owego pani położna zasugerowała, że może zostać tylko jedna osoba towarzysząca, czego zupełnie się nie spodziewałam. Na szczęście jakoś z Grzegorzem (bo samej rodzącej nic już wokół wówczas nie interesowało) na szybko przekonaliśmy ją, że schowam się w rogu sali za aparaturą medyczną i nikomu nie będę wchodzić w drogę. Tak też uczyniłam, bo personelu medycznego zrobiło się nagle sporo – z jednej położnej zrobiły się cztery dodatkowe osoby (pielęgniarki i lekarki). A więc niemały tłumek. I ja nieszczęsna zostałam wtłoczona w ten kącik sali, za tą aparaturą. Miałam tylko dwa „okienka” z widokiem na rodzącą – gdzieś pomiędzy Grzegorzem, lekarką i położną, którzy „obstawili” ją z wszystkich możliwych stron :) I tak próbowałam coś uchwycić przez te „okienka”. Jak na warunki, w których ostatecznie przyszło mi uwieczniać kluczowy moment (którego o mały włos w ogóle bym nie uwieczniła! ;) – myślę, że poradziłam sobie nieźle. Kiedy malutki Maksymilian pojawił się na tym świecie – nie ukrywam, że poczułam duże wzruszenie.
Maju, Grzesiu – pięknie był móc przeżyć to z Wami. Dziękuję.
A Maksiowi życzę by rósł zdrowo i był szczęśliwym człowiekiem.

Ten miś bez uszu uczestniczył we wszystkich porodach – Maja dostała go od swojego dziadka.

Z liczenia czasu skurczów niewiele wyszło…


Żeby nie było – Grześkowa drzemka trwała tylko 15 minut :)

I oto on…

Maksymilian Jan… 2860 g, 52 cm, urodzony o 00:50 12 maja 2015 roku.

Spojrzenie szczęśliwej mamy :)

… i wzruszony tata.

Zobacz inne historie

wróć na bloga

Scroll to Top